Blog

Wspomnienia


Greckie wakacje

22.10.18, 12:00

Przybycie do Aten w piątek, to znaczy dzień przed przyjęciem jachtu, ma też swoje dobre strony. Po zakwaterowaniu w hotelu, postanawiamy zapoznać się ze stolicą Grecji.

 

Po zakwaterowaniu w hotelu, postanawiamy zapoznać się ze stolicą Grecji. Na ulicach spory ruch pieszych i pojazdów. Hałas, niezbyt czysto na chodnikach, często spotykani mężczyźni o rysach raczej arabskich, ale można tu spotkać chyba każdą narodowość Europy, Afryki i Azji.  

Wprawdzie na początku naszej wyprawy byliśmy zawiedzeni brakiem gotowości jachtu do zamierzonej podróży i związanymi z tym problemami oczekującymi na rozwiązanie. Po niemalże dobowym opóźnieniu, za które winę ponosił armator, wyruszyliśmy wreszcie w rejs.

W pełni światła dziennego i przy upalnej pogodzie wypłynęliśmy z Aten w kierunku południowo-wschodnim ku wyspie Kythnos i mając jako taki wiatr ‘pędziliśmy’ z zawrotną prędkością 2,5 – 3 węzłów. Fala nie była duża i przechył niewielki, zatem żeglowało się komfortowo. Sielanka nie trwała jednak długo bowiem wiatr zaczął gasnąć, a jacht tracił prędkość. Doświadczyliśmy niemalże flauty. Nie zmusiła ona nas jednak do użycia silnika.

 

 

 

Nasz jacht WIND I

 
 
 

Posuwamy się bardzo wolno wykorzystując każdy podmuch wiatru, lecz kiedy osiągamy  przestrzeń poza lądem stałym i jego poszarpanymi skrawkami, powietrze zaczyna częściowo wypełniać żagle. Łapiemy wiatr, który wydaje się bawić z nami, a to wypełnia żagle i słabnie, a to podniesie falę i zniknie. Chyba wreszcie znudziła mu się ta zabawa. Wiatr zaczyna wyraźnie przyspieszać, a fala rosnąć tak, że w końcu osiąga 32 węzły. Refujemy grota i foka, a więc zmniejszamy przechyły. Niektórym i tak nie wychodzi to na dobre. Walczą z chorobą morską, ale morze nic sobie z tego nie robi i huśta niemiłosiernie.

Zachód słońca zastaje nas daleko jeszcze przed osiągnięciem celu. Wkrótce po  zachodzie zapada prawie zupełna ciemność. Korzystamy cały czas z osiągnięć nowoczesności i nawigujemy z pomocą map i GPS-u. Za sterem rozmyślam o Odysie, który jednak nie miał takich pomocy nawigacyjnych, a ponadto zwodziły go syreny, co spowodowało dziesięcioletnią wędrówkę po Morzu Jońskim.

Wiatr, jakby odrobinę ‘odpuścił’, ale idziemy niestrudzenie do przodu. Cel osiągamy około godziny po północy. Wszystkie miejsca w porcie zajęte, jednak zauważamy żeglarza z czołowej strony pirsu, który zachęca nas do zbliżenia i chociaż czoło pirsu pozbawione jest pachołków do cumowania, znajdujemy odpowiednie, nieformalne mocowania naszych cum.  Porozumiewamy się w języku angielskim, ale kiedy między naszymi załogantami padają słowa polskie, od razu okazuje się, że to również polski skipper, który widząc możliwość cumowania, natychmiast ofiarował swoją pomoc.

Rano, gdy większość jednostek poszła w morze, cumujemy jacht do kei i rzucamy trap. Po śniadaniu wybieramy się na plażę. Gdzie jej do polskich plaż…, ale woda jest na pewno cieplejsza i przejrzysta. Cały dzień spędzamy na lenistwie, kąpieli i zwiedzaniu wyspy.

 
 
 

Po kąpieli powrót na jacht

 
 
 

O 7:45 opuszczamy Kythnos i kursem 270o zmierzamy na wyspę Hydra. Słońce grzeje, a więc czerpiemy energię i korzystając z niezłego kierunku wiatru zbliżamy się do portu z północnej strony wyspy. Niestety port nie ma dla nas miejsca chociaż jest godzina 16:00. Stanowczo zbyt wiele jachtów cumuje w portach. Szukamy miejsca w pobliskiej zatoce Mandraki, która też jest niemalże pełna jachtów stojących na kotwicy. Mimo wszystko rzucamy kotwicę pomiędzy innymi jednostkami, ustalamy położenie jachtu cumami mocowanymi do skały na lądzie. Wachty kotwiczne zapewniają spokojny sen załogi. Noc mija spokojnie. Po porannym posiłku raz jeszcze podpływamy do pobliskiego portu, aby utrwalić widok malowniczego portu, w którym nie było miejsca do cumowania.

 
 

Hydra

 
 
 

Nie zatrzymujemy się, jedynie podziwiamy pięknie położone miasto, robimy zdjęcia na pamiątkę i odpływamy w kierunku Poros. Na morzu dość szybki wiatr, średnio 30 węzłów, ale w porywach trwających długie chwile, osiąga 42 węzły, co kwalifikuje go jako sztorm. Nie mamy wyjścia „Navigare necesse est”. Fala zrazu nie wysoka w końcu osiąga wysokość ok. 1 - 1,2 m.

Do Poros wpływamy około 15:00. Wchodząc do portu rozpoznaję charakterystyczny krzyż z prawej burty i inne budowle, które pamiętam z przed 6 lat. Nabrzeże miasteczka prawie pełne już rozmaitego typu stateczków, jachtów, kutrów rybackich. Jedni cumują ‘longside’ inni rufą, jednym słowem wolna amerykanka. Korzystamy z prysznica, który oferuje nieopodal znajdująca się restauracja za 4 euro od osoby. Pod względem dostępu do łaźni i WC, portów greckich w żaden sposób nie można porównać z portami np.: Chorwacji, gdzie infrastruktura jest dla żeglarzy bardziej przyjazna.

Wieczorem odwiedzamy tawernę na kei, gdzie serwują nam według życzeń pieczone kalmary, musakę, jagnięcinę, małże, krewetki, risotto, białe wino. Ucztując miło spędzamy czas w radosnej atmosferze. Spacer wzdłuż nabrzeża, bycie częścią przemieszczającego się tłumu, podtrzymuje dobry nastrój, który przenosimy na pokład naszego WIND I. Tam długo jeszcze trwają rozmowy, śmiechy …

 
 
 

Nabrzeże Poros przed zachodem słońca

 
 
 

Z Poros wypływamy przy pięknej pogodzie z lekkim wiatrem w rejonie otoczonym wzgórzami. Kierujemy się na wyspę Egina w Zatoce Sarońskiej w archipelagu Wysp Sarońskich. Portem, który chcemy osiągnąć jest Perdika położona na południu wyspy.

 Wychodząc na otwartą przestrzeń morza odczuwamy silniejsze podmuchy wiatru, które zrazu są zmienne ale z upływem czasu stabilizują się i mają przeciętną prędkość ok. 30 – 32 węzły. Płyniemy na północ, odległość niewielka, ale wiatr nie sprzyja, zatem halsujemy. Wszystkie jachty, a było ich kilka, halsują. Czas upływa na osiąganiu nieoznaczonych punktów zwrotu przez sztag i mimo woli rodzi się zamiar konkurowania z innymi. Kto najlepiej wykorzystał długości w halsie i kto pierwszy osiągnie cel.

Wyszło nie źle, jesteśmy dość wcześnie w porcie Perdika. Czeka nas znowu rozczarowanie. Brak miejsca do cumowania. Jest możliwość rzucenia kotwicy przy falochronach z głazów i cumowania do nich rufą. Nie jest to jednak to czego byśmy sobie życzyli. W końcu znajdujemy niewielką lukę między jachtami, gdzie  załogi tych jachtów pozostawili pływające dinghy. Rozpychamy delikatnie sąsiadujące jachty, zmieniamy miejsca mocowania dinghy  i osiągamy keję.

Za chwilę odkrywamy powód istniejącej luki pomiędzy jachtami. Otóż nabrzeże w tym miejscu wzmocnione jest olbrzymimi kamieniami, które uniemożliwiają dobicie rufy na odległość trapu. Dzięki kapitanowi, który nurkuje i ocenia możliwość zbliżenia do nabrzeża, cumujemy bezpiecznie, nie uszkadzając płetwy sterowej.

Perdika to mały port na południowym krańcu wyspy. Jest to prawdopodobnie jedno z najbardziej malowniczych miejsc na wyspie i ma charakter egejskiego stylu kwadratowych domów i wąskich uliczek. Stąd można wyprawić się za parę euro na wyspę Moni.

Wioska Perdika urzeka wielu turystów swoim prostym urokiem. Jest to mała wioska rybacka położona w malowniczej zatoce. Tawerny rybne, kawiarnie i bary znajdują się na podwyższonym tarasie nad niewielkim portem.

 

 

 

Nabrzeże portu Perdika z podwyższonym tarasem

 

 

 

Jest to uczęszczane miejsce na wyspie również ze sklepami, plażą, a z tarasu ładnym widokiem na zatokę i wyspę Moni. Stare miasto ma charakterystyczny styl Morza Egejskiego z białymi kwadratowymi domami i wąskimi uliczkami. Wiele jachtów czarterowych ma Perdikę jako miejsce docelowe pierwszego lub ostatniego dnia.

Spragnieni kąpieli, kilkakrotnie bierzemy kąpiel raz na skromnej plaży oraz z nabrzeża wyposażonego w stopnie prowadzące do wody.

W porcie nie możemy dostać prądu ani wody, ale mamy wystarczające ilości więc nie rozpaczamy.

Rano startujemy do Aten. Niestety rejs kończy się tak szybko… Jeszcze kilka dni temu wydawać się mogło, że mamy nieograniczony czas na morską przygodę, a tu już kres naszej podróży. Wiatr, jaki by nie był, popycha nas do portu wyjścia, a jacht zachowuje się jak koń, który późnym wieczorem trafia do własnej stajni bez szczególnego udziału woźnicy. Niskie położenie słońca sprawia, że morze rozświetlone jest przepiękną, szeroką drogą wodną połyskującą różnymi kolorami odbitego światła.

 Zbliżając się do Aten szukamy mariny na tle niekończących się zabudowań stolicy Grecji. Nigdy przecież nie widzieliśmy jej sąsiedztwa z morza. Pamiętamy jednak istotne punkty na lądzie, które lokalizujemy i wreszcie wpływamy na rezerwowane przez ‘hermesyachting’ miejsce. Przedstawiciele armatora chętnie pomagają nam podczas cumowania, są dość przyjaźni, w każdym razie nie odczuwamy dystansu jaki towarzyszył nam podczas przyjmowania jachtu. Jacht oddajemy o 9:00 następnego dnia – koniec morskiej przygody.

Wracamy do hotelu Cosmopolit w centrum Aten. Zostawiamy bagaże i w te pędy autobusem jedziemy na południe od Aten na plaże Riwiery Ateńskiej. Wstęp na plażę strzeżoną 4 euro. Cały dzień spędzamy zażywając słońca, kąpieli i wypoczynku, popijając napoje, jedząc lody.

Plaża jest pełna ludzi spragnionych wrześniowego słońca i kąpieli w ciepłej morskiej wodzie. Gdyby tak mogło być nad Bałtykiem …

 

 
 
 

Plaża na Riwierze Ateńskiej

 
 
 

Odwiedzamy jezioro Vouliagmeni, które z racji swoich prozdrowotnych własności jest oblegane mimo bardzo drogich biletów wstępu (15 euro). Zatrzymujemy się tam na parę godzin. Zjadamy posiłek i zapoznajemy się z własnościami prozdrowotnymi oferowanymi przez jezioro. W wodach znajdują się wapń, węglany, magnez, siarka, potas, sód i chlorki, które to składniki są w dużym stężeniu i bezwzględnie dobrze wpływają na zdrowie tam kąpiących się. Jeden z materiałów informacyjnych mówi wprost „Odmłodzenie w Jeziorze Vouliagmeni”.

 
 
 

Jezioro Vouliagmeni

 
 
 

Zmęczeni słońcem i pływaniem w cudownych wodach Attyki wracamy do hotelu. Następnego dnia w dalszym ciągu zwiedzamy Ateny, potem spotykamy się z inną polską załogą jachtu w restauracji. Pobyt nasz kończymy wspólną kolacją podczas, której wymieniamy zdania na temat rejsów i wspominamy mile podczas nich spędzone chwile.

 Roześmiane twarze, podniesione głosy nie zawsze dbające o kolejność wypowiedzi, wybuchy śmiechu to najlepszy wskaźnik zadowolenia obu załóg.

Następnego rana wylot do kraju. W niespełna trzy godziny przemierzamy odległość pomiędzy Atenami i Poznaniem. Zaskoczeni jesteśmy wysoką temperaturą we wrześniu, która panuje właśnie w Poznaniu. Pozwala nam ona nadal przebywać w strojach nie bardzo różniących się od tych, które nosiliśmy w Grecji.

W drodze do domów żal tak szybko minionego czasu i być może plany na urlop następnego roku?Ten, który minął, zostawi z pewnością miłe wspomnienia, do których będzie się powracać przynajmniej do następnego rejsu.

 
 
 

Autor tekstu i zdjęć: Bogdan Fisher.

 
 

Podobne wpisy

Zobacz wszystkie »

Morze. Wyobraźnia kontra rzeczywistość.

Pierwszy rejs zostaje w pamięci na zawsze. Bo jak można zapomnieć ogromne zauroczenie, narodziny pasji?!

Kurs na jachtowego sternika morskiego w październiku - to brzmi dumnie.

Ruszamy do boju. Na początek dużo wody dookoła i zapoznanie „na spokojnie” z jednostką. Jak skręca, jaką ma inercję, ile „talentu” trzeba dać silnikowi, żeby wytracić prędkość, jak bardzo jest podatny na boczne podmuchy.