Blog

Rejsy


Żeglarskie oczko, ale odwrotnie :)

06.02.18, 12:00

Mamy różnych skipperów. Miłosz pisze o tym, jak w jednym rejsie odwiedził 21 portów. A Witold opisuje fantastyczny postój w jednej zatoce, trwający 21 dni.

Tekst powstał w nawiązaniu do publikacji Miłosza Romaniuka - Żeglarskie oczko.

W latach 2012-2014 żeglowałem na wspaniałym jachcie Czarny Diament z ikoną polskiego żeglarstwa Jurkiem Radomskim. Trasa prowadziła z Gdańska do… Gdańska, ale drogą dookoła świata. Ot takie żeglarskie kółko zaplanowane na 4 lata. Ja płynąłem trochę bliżej i zakończyłem rejs, trwający łącznie 17 miesięcy, w Nowej Zelandii. Dodatkową satysfakcję sprawiła mi decyzja Jerzego - na większości odcinków byłem kapitanem Czarnego, pierwszym po Jerzym w 32 letniej historii tego jachtu.

 
 


Na Oceanie Spokojnym są bardzo długie dystanse tysiące, setki mil morskich pomiędzy poszczególnymi lądami. Z Nuku Hiva na Markizach na Manihi w archipelagu Tuamotu płynęliśmy 6 dni, a więc niespecjalnie długo. Tuamotu tworzy szereg wysp zagubionych na olbrzymim terenie południowego Pacyfiku, ciągnie się na przestrzeni 1500 km. Są to koralowe atole, otoczone stosunkowo płytkim morzem, na którym roi się od raf koralowych. Przed laty żeglarze płynący szlakiem The Coconut Milk Run unikali tego akwenu, był bardzo niebezpieczny do żeglugi, w czasach gdy nie było dobrych map, a zwłaszcza GPS.-u. Większość płynęła bezpośrednio na Thaiti, a nieliczni odwiedzali kilka bardziej rozeznanych atoli. Z uwagi na bardzo silne prądy w wąskich przejściach samo wejście do atolu wymaga rozsądnego zaplanowania. Wprawdzie pływy nie są bardzo duże, ale gdy przez wąskie passe musi się przelać masa wody, podnosząca poziom laguny o 2-3 metry to oczywiste, iż prąd musi być silny. Dlatego trzeba to zrobić na slack-u, w momencie zmiany odpływu na przypływ i odwrotnie. Takie zjawisko ma miejsce co około 6 godzin. My przyszliśmy trochę za późno, ale idąc na żaglach i silniku daliśmy radę. Po chwili staliśmy w Passe Tairapa przy nadbrzeżu jedynej na wyspie wioski Paeua, do którego co tydzień, a częściej co dwa cumował statek przywożący zaopatrzenie.

 
 
 

Trasa rejsu prowadzonego przez Witolda Sobkowicza (kolor czarny)

 
 
 

Nasze wejście ożywiło tą małą wioskę. Spotkanie dla obu stron było wielkim wydarzeniem. Dla nich, bo rzadko ktoś ich odwiedza, dla nas bo są bardzo egzotyczni. Jerzy w pierwszych minutach naszego pobytu ustawił fantastyczne relacje. Podszedł do relingu, jeszcze nie padło sakramentalne tak stoimy, a już padło pytanie gdzie spotkam Petero i Teato. Pytanie to wywołało niezwykłe zdziwienie miejscowych, zupełnie jakby z kapsuły lądującej gdzieś we wszechświecie astronauci zapytali się imiennie o miejscowe władze. Bowiem obaj panowie byli elitą tej wioski i całego atolu. Petero przez kilkadziesiąt lat był naczelnikiem wioski i autorytetem. Obaj byli fantastycznymi nurkami. Petero schodził na bezdechu na 40 m i to nie po to by zaliczyć rekord lecz by przez moment pracować. Zaskoczony facet z wyspy wyjaśnił, że Teato już odszedł na wieczną wachtę, a Petero jest na Tahiti i przypłynie statkiem za kilka dni. Znajomość z tymi panami wynikała z faktu, iż Jerzy też był doskonałym nurkiem i przez kilka tygodni nurkował na Manihi w 1982 roku. Po niedługim czasie wioska przysłała młodzieńca, który na canoe z bocznym pływakiem, zwanym przez tubylców Ama, przeprowadził nas przez meandry płycizn laguny do bezpiecznego miejsca, na którym rzuciliśmy kotwicę. Planowaliśmy spędzić tu kilka dni, ale sytuacja tak się potoczyła, że żal było ją opuszczać. Złożyło się na to wiele czynników, ale przede wszystkim wspaniali ludzie, którzy przygotowali nam mnóstwo atrakcji i fantastyczną przyrodę.

 
 
 

Czarny Diament przy nabrzeżu dla statków

 
 
 

Farma pereł

Zaczęliśmy od zwiedzania farmy perłowej, głównego dochodu atolu. Tuamotu jest jednym z nielicznym miejsc, gdzie perłopławy tworzą czarne perły. Dawniej taka perła to był majątek. Za kilka z nich można było kupić wioskę. Nic dziwnego skoro trzeba było wyłowić kilka czy kilkanaście tysięcy małż by znaleźć tą jedną. Dziś po opanowaniu hodowli ceny są już przystępne i jak napisał Jerzy w swojej książce: „Po te prawdziwe, po które przed laty nurkował Petero, już chyba nikt nie sięga”. Cena pereł zależy od kilku czynników: m.in. od wielkości, kształtu, koloru, braku skaz etc. i rośnie wielokrotnie przy przemieszczaniu. To co na Manihi kosztuje kilkadziesiąt dolarów, w Papete na Tahiti w setki, a w Paryżu jeszcze kilkakrotnie więcej. Na farmę zaprosił nas Arie syn właścicieli farmy. Cykl zaczyna się od hodowli malutkich perłopławów. Na długich linach rozciągniętych poziomo między zakotwiczonymi pływakami, podwiązane są pionowo cienkie linki, na których podczepiane są malutkie perłopławy. Aby nie stały się pokarmem dla innych stworzeń, każda z linek otoczona jest perforowaną, plastikową rurką zwana kolektorem. Najniższe partie zestawu sięgają do 15 metrów, do głębokości osiąganej przez przeciętnego nurka. Po kliku latach, gdy małże podrosną, zabierane są do laboratorium. Tam rozpoczyna się owiany tajemnicą i strzeżony przez każdą farmę proces hodowli. Delikatnie otwierane i wszczepiana jest mała kulka macicy perłowej, pochodzącej z rzeki Missisipi w Stanach Zjednoczonych. To chyba odróżnia farmy z Polinezji od hodowli chińskich, śródlądowych. Samo wszczepienie, jest poważnym zabiegiem przeprowadzanym pod lupą. Jak tłumaczyła mama Ariego, ekspert od wszczepiania, nie jest to proste. Związane jest z umiejętnościami wykonującego zabieg jak i preparatami użytymi przy tej operacji. Uzbrojone w koralik z masy, perłopławy zaczepiane są na linach jak uprzednio i zostawiane na kolejne lata. Małża otacza wszczepioną kulkę masą perłową typową do polinezyjskich czarnych pereł. Po okresie 3-4 lat trafiają ponownie do laboratorium. Wyjmowana jest perła, na jej miejsce wszczepiana kulka z macicy perłowej z Missisipi, ale już większa i cykl się powtarza. Jedna małża może dać trzy perły, każda kolejna jest oczywiście większa. Statystycznie biorąc na dziesięć wszczepień uzyskuje się siedem pereł.

 
 
 

Perły z Manihi

 
 
 

Piękno pereł z Manihi potwierdza fakt, że gdy po powrocie do Polski zaprezentowałem je w jednej z dużych warszawskich pracowni jubilerskich przyszli oglądać je wszyscy pracownicy, włącznie z osobami pracującymi na zapleczu.

 
 

Ambitny Ariel

Podczas oglądania lin, kolektorów i perłopławów na wodach laguny, Ariel zaproponował zawody w nurkowaniu. Zabawa miała polegać na konkursie kto niżej zejdzie. Jak wspomniałem, wytrenowani młodzi chłopcy nurkujący na farmach schodzą na 15 metrów. Gdy spotykaliśmy się z nimi przy piwku z dumą przedstawiani byli ci najlepsi schodzący do 25 metrów. Ariel postanowił zaprezentować swoją sprawność i wyzwał naszą załogę. Biedny nie wiedział, że Kuba i Wojtek są ratownikami, trenującymi wersję sportową, pływanie w płetwach. Obaj byli reprezentantami Polski w tej dyscyplinie, a jeden z nich nawet Mistrzem Europy. Na 3-4 start trójka zniknęła w wodzie. Widzieliśmy jak płyną w głąb przy jednym z kolektorów. Po jakimś czasie pierwszy zawrócił i po chwili ukazała się głowa Ariela, był zdziwiony tym co się stało. Nasi wynurzyli się znacznie później. Ariel długo nie ochłonął po porażce, a czekał go kolejny dramat oglądając zapis z GoPro. Na filmie widać jak zawraca poniżej kolektora czyli zszedł poniżej 15 metrów, a Wojtek i Kuba filmując płyną dalej w głąb. I tu dał znać polinezyjski charakter, nie widać było złości, zazdrości, złych emocji, a jedynie zdziwienie. Po jakimś czasie zaproponował wyścig pływacki, przepłynięcie w poprzek passe. Jak wiadomo, jest tam silny prąd wynikający z pływu, woda wchodzi do laguny lub z niej wypływa. Zawody polegały na tym, że pływacy płyną na drugi brzeg passe, prąd ich znosi. Ten który będzie najmniej zniesiony wygrywa. Kolejna porażka Ariela była jeszcze bardziej dotkliwa ponieważ miała miejsce na oczach mieszkańców wioski, dla których miejsce przy nabrzeżu, w cieniu wielkiego drzewa tuż przy sklepie, było niemalże rynkiem krakowskim z Sukiennicami, a może raczej ławeczką z serialu Rancho. Od tej pory czwórka naszych dwudziestolatków była szanowana przez miejscową młodzież. My z Jerzym mieliśmy inne zajęcia.

 
 
 
 
 
 

Zdziwienie Petero

Nadszedł dzień przyjazdu Petero z Tahiti. Odczekaliśmy pewien czas, ale nie odezwał się do nas. To jest dumny Polinezyjczyk, gość legenda, a oni jacyś żeglarze przypłynęli to i odpłyną. Jerzy prezentuje podobną postawę. Nawet zaproszony, raczej nie chodzi na inne jachty, świadomie bądź nie, oczekuje zaproszenia i tym samym złożenia mu wizyty. (Jerzy jeśli trafisz na ten tekst, to mam na myśli np. wizytę Solanusa ). Tym razem było inaczej, Petero guru, ale trzeba się przedstawić by nawiązać kontakty. Idziemy do okazałego, wyróżniającego się domu w pobliżu opisanego już wielkiego drzewa. Puk, puk drzwi otwiera kobieta. Dzień dobry czy zastaliśmy Petero, pani bez entuzjazmu kiwa głową. Po chwili wychodzi wysoki, dobrze zbudowany pan, który mimo wieku wygląda wspaniale. Jerzy zagadnął, dzień dobry pamiętasz mnie. W 1982 byłem tu, nurkowaliśmy razem z Tobą i Teato. Petero zaskoczony przywołaniem imion, bardzo grzecznie zaprzecza i patrzy na nas nieufnie. Jerzy wyciąga i otwiera swoją pierwszą książkę: „Burgas i Bosman psy Czarnego Diamentu” pokazuje zdjęcia. Patrz tu jesteś. Bariera pęka błyskawicznie. Zaprasza do salonu, proszę siadajcie czego się napijecie. Jerzy podtrzymuje rozmowę opowiadając, że przypłynął na Manihi śladem francuzów z Moany, którzy tu nurkowali w latach 50’ . Pamiętasz ich? Tu też zawiodła pamięć Petero i to nie z powodu wieku. Dla niego to były po prostu epizody. Petero oni opisali cię w książce (Bernard Gorsky „Moana”, która jest biblią płetwonurków na świecie ), tłumaczoną na wiele języków. Witek skocz na Czarnego przynieś Moanę. Wprawdzie książka była po polsku, ale wiele zdjęć z Manihi wywołało zdziwienie i zadowolenie Petero. Był to jego złoty okres, za kilka pereł miał luksusowy pobyt w Paryżu. Za przywołanie tego czasu i uświadomienie, że jest znany i opisywany na świecie dał nam z kolegą, z którym występuje w zespole Tamariki Manjhi, wspaniały koncert jachcie.

 
 
 

 
 

Z przyjemnością stwierdzam, że oba klany załogi zdobyły szacunek na atolu. Młodzi zapraszali nas na spotkania ze swoimi rówieśnikami, z którymi mieli doskonały kontakt. Idąc główną i jedną z nielicznych ulic na wyspie byliśmy nieustannie zapraszani. Zgoła odmiennie od załogi francuskiego  katamaranu, który przypłynął na kilka dni. Oni podpadli i byli ostentacyjnie lekceważeni. Nikt z nimi nie nawiązywał kontaktu, nie rozmawiał. Przeszli główną ulicą tam i z powrotem. Po filmowali GoPro i odpłynęli. To wszystko za handel wymienny mocny alkohol za perły. Wielu młodych chłopców na wyspie chętnie by wypiło „flaszeczkę”, o którą tu jest bardzo trudno. Na wyspie jest prohibicja. W sklepie bywa cienkie piwo i to wszystko. A pereł jest nie mało, zwłaszcza łatwo dostępnych dla nurków.

 
 
 

Rybobranie

Ten neologizm utworzony przeze mnie od grzybobrania to nie omyłka. Wśród tradycyjnych form łowienia ryb wędką, kuszą, siecią młodzi mieszkańcy atolu, przyjaciele naszej młodzieży mieli specyficzne sieci pułapki. Była to kaskada kilku klatek wykonanych ze stalowej siatki, połączonych ze sobą. Duży wlot w formie trapezu, stopniowo zwężał się tak, że na przeciwległym końcu trudno było osobie nurkującej przecisnąć się do następnej klatki. Ryby im dalej wpłynęły, tym trudniej było im się wydostać. Widać to było po liczbie ryb w poszczególnych klatkach. W ostatniej z nich było właśnie „rybobranie”. W razie potrzeby ryby wybierane były jak karpie na Święta ze sklepowego basenu. Jeśli ryb było za dużo i już nie takie jak sobie życzyli otwierali jeden z boków ostatniej klatki uwalniali wszelkie stworzenia, bo nie tylko ryby tam się dostawały i czekali na nowe. Z zaciekawieniem słuchałem, gdy opowiadali, że do pułapki dostał się mały, młody rekin. Mówili o nim z szacunkiem i natychmiast uwolnili. Zastanawiałem się, przecież to „wróg” nurków, mięso bardzo dobre, a tu taka polinezyjska postawa szacunku do tego drapieżnika.

 
 
 
 
 
 

Urodziny Wojtka

26 czerwca były imieniny Wojtka. Wieczorem zapowiedziano barbaque na lądzie. Wyprawiała je miejscowa młodzież. W domku przy nadbrzeżu mieli swoją siedzibę. Nie bardzo rozumiałem jak to funkcjonowało bo przesiadywali tam całe dnie, a na noc wracali do swoich domów albo i nie wracali. Po prostu dom otwarty. W ciągu dnia Wojtek z kolegami popłynęli na „rybobranie”, nurkowali też z kuszą polując, a następnie przygotowali mnóstwo dań. Były ryby surowe - sashimi, grillowane, w różnych zalewach, smażone, naprawdę trudno spamiętać i wymienić. Co najważniejsze wszystkie były WSPANIAŁE. Była to niezwykła uczta. Parokrotnie przyrzekałem, nie już koniec, więcej nie będę jadł i jednak po pewnym czasie wracałem.

 
 
 

Chłopcy z Manihi

 
 
 

Perły i …muszelki

Z atolu prócz pereł i kopry ( skorupy orzechów kokosowych rozłupanych i wysuszonych wraz warstwą miąższu) wywozi się muszelki. Na zdjęciach z kościoła widoczne są lampiony, żyrandole i różnego rodzaju łańcuchy.

 
 
 
 
 
 

Wyjątkowe rękodzieło

 
 
 

Wizyta statku

Od rana w wiosce wyraźne poruszenie – przypłynął statek. Na nadbrzeżu zgromadziło się dużo ludzi. Ze statku wyładowywane są różne towary. Oprócz dostawy do sklepu, zamówione przez mieszkańców różnego rodzaju sprzęty, lodówki, meble, solary i inne przedmioty, których nie można kupić w miejscowym sklepie, a zostały zamówione w Papete, stolicy Tahiti. Są też tacy, co z całym swoim majątkiem przeprowadzają się na inną wyspę lub ruszają gdzieś w świat. W sklepie pojawiają się towary, których zapasy zostały wyczerpane. Jednym słowem ruch jak w Rotterdamie lub Singapurze. Jednak zamieszanie nie trwało długo, gdy ponownie wróciliśmy na nadbrzeże, po statku nie było już śladu.

 
 
 

Spacer canoe z bocznym pływakiem

Pływaniem takim sprzętem jest naprawdę niezwykle trudne dla niewtajemniczonego. Z naszej załogi spróbowaliśmy tylko Mateusz i ja. Mateusz zaimponował miejscowym, którzy oczekując jego klęski, ze zdziwieniem zobaczyli, że nie tylko daje radę, ale też wypływa na porywisty nurt passe. Okazało się, że Mariusz wychował się w Olsztynie tuż przy przystani klubu wioślarskiego i nie takie rzeczy w życiu robił. Mnie poszło znacznie gorzej. Miałem trudności z utrzymaniem się w łodzi dłużej niż 40-50 metrów. Po czym następowała wywrotka. Dodatkowo paraliżowała mnie wiadomość przekazana przez chłopców z Manihi, że niedaleko od miejsca moich ćwiczeń, ma siedzibę bardzo duża murena, a jest to okropna ryba. Brzydka i bardzo groźna.

 

Witek Sobkowicz w canoe z bocznym pływakiem

 
 
 

O tym jak bardzo jest waleczna przekonałem się kilka dni później. W passe woda w pewnym miejscu pieniła się i strzelały gejzery. Silny prąd pływu przesuwał to zjawisko na ocean. Na brzegu stało parę osób i obserwowało. Na pytanie co się dzieje odpowiedzieli, że murena walczy z rekinem. To była właśnie ta murena. Dopóki była walka 1 na 1, nie było zwycięzcy, ale po chwili przypłynął drugi rekin i było po murenie.


Manihi nie chcą nas wypuścić

Pobyt na tym atolu był bardzo sympatyczny. W moim zapiskach zanotowałem:

SUPER. TO JEST POLINEZJA. TO JEST PACYFIK.

W końcu nadchodzi dzień podniesienia kotwicy. Na Czarnym Diamencie jest ręczna winda kotwiczna. Można więc użyć handszpaka lub wybierać łańcuch ręcznie. Przy rejsie załogowym szybciej i łatwiej zrobić to ręcznie. Staje trzech, czterech załogantów i na 1, 1-2, 1-2 i tak w kółko aż wybierze się te 30-60 metrów ciężkiego łańcucha. Tym razem mimo wielu prób nie daje się wyrwać kotwicy. Pod wodę schodzą nasze „ dzielne nurki” Kuba i Wojtek. Przynoszą wiadomość, że łańcuch zaplątał  się w skały. Ręcznie nie można, więc próbujemy wyszarpnąć ją używając silnika. Kotwica rzeczywiście została wyszarpnięta ale kosztem rozwalonej windy kotwicznej. Wprawdzie z Piotrem naprawiliśmy ją prowizorycznie, ale do końca mojego pobytu na Czarnym nie była w pełni sprawna.

 
 
 
 
 
 
 

Ahe i Rangiroa  

Na archipelagu Tuamotu odwiedziliśmy jeszcze dwa atole: Ahe i Rangiroa. Dobrane zostały z uwagi na zróżnicowanie, Ahe to jeden z najmniejszych zamieszkałych, był bardzo lubiany  i często odwiedzany przez wybitnego żeglarza francuskiego Bernarda Moitessier. Na tym, zagubionym na oceanie, skrawku lądu mieliśmy zabawny incydent. Opuszczając już atol i kierując się do jedynego passe, zobaczyliśmy wchodzący jacht. Już z daleka po sylwetce było widać, że należy wagabundy. Ze zdziwieniem zobaczyłem, że kieruje się wyraźnie do nas. Gdy był już bardzo blisko zaniepokoiłem się ponieważ mimo zmiany kursu ten szkuner z banderą Stanów Zjednoczonych postanowił podejść jeszcze bliżej. Gdy był tuż, tuż pomyślałem no nie on nam przyłoży w burtę. Wtedy brodaty i bardzo zarośnięty Rumcajs łamaną polszczyzną zaśpiewał nam:

„Jak się masz, kochanie jak się masz, kiedy znowu Cię zobaczę”

Z perspektywy czasu myślę, że warto było zawrócić i wypić z nim szklaneczkę rumu.

Rangiroa odwrotnie jest jednym z największych atoli i ma dużą infrastrukturę turystyczną, głównie luksusowych resortów. I tyle  co z niej zapamiętałem.


No dobra, żartowałem po dokładnym policzeniu, byliśmy na Archipelagu Tuamotu na atolu Manihi, i krótkimi na Ahe i Rangiroa tylko 14 dni. Do oczka trochę zabrakło.

 

 
 
 

Witold Sobkowicz
tekst z 10.01.2018 r.

Witold jest związany z Kubrykiem od wielu lat. Jako kapitan naszych rejsów pływa już 4 lata.  Jesteśmy dumni, że mamy możliwość współpracować z tak sympatycznymi, otwartymi i przyjaznymi osobami jak Witek. 

 
 
 



 
 

Podobne wpisy

Zobacz wszystkie »

Zatoka Neapolitańska - czyli co, gdzie i jak.

Zatoka Neapolitanka to świetny akwen na tygodniowy lub dłuższy rejs. Piękne miejsca, urokliwe włoskie miasteczka, pyszne jedzenie i imponujący, budzący respekt Wezuwiusz w tle, czego chcieć więcej?

Wiosenny Bałtyk - czyli tym, jak na rejsie było.

Rano w poniedziałek postawiliśmy żagle i popłynęliśmy na Olandię. Czekało nas ok. 30 godzin rejsu, a więc nocne wachty, dużo falowania, sprawdzian odwagi i odporności na morską chorobę. Pogoda była piękna i nic nie potwierdzało nieprzychylnej prognozy.